Ola Latina

Wybraliśmy opcje z restaurant weeku. Jedzenie takie sobie, przystawka wieksza od dania głównego. W przystawce zamiast mango dostaliśmy anasana, nikt wczesniej nas o tym nie poinformował. Nie było żadnego slowa o każdym z dan. W deserze mieliśmy dostac kolumbijska kawe tez jej nie dostaliśmy. Ciasto bananowe mialo miec czekoladę w srodku jej tez bylo brak. Ogólnie bardzo słabo to wyszło. Ciekawe jak prezentuja sie ceny poszczególnych posiłków i drinków.

Opcja z Restaurant Week: wersja wege słabiutka. Placki z fasolą i plantanem kompletnie bez przypraw, mdłe. Do tego 3 sosiki, żaden nawet nie stał obok ostrzejszej przyprawy. Na deser gałka śmietankowa z niewyczuwalnym owocem i granola! Really?? Na kawę czekaliśmy 20 min ale się nie doczekaliśmy. Zamiast latynoskich klimatów dostałem podwieczorek u cioci". Mało zachęcające do regularnych wizyt"

Jedzenie dobre, smakowało :)Ceny niestety w mojej ocenie zdecydowanie za duże w stosunku do wielkości porcji, nawet jak na warszawskie standardy. Powyżej 20 zł za porcje, które nazwałbym przystawkami. Set za 60 zł wg mnie jest po prostu wcale nie tak dużym daniem dla jednej osoby, a sugerowny dla dwóch - i znów, dla dwóch osób nazwałbym go zestawem przystawek.Jedzenie dobre, ceny nieadekwatne.

Niestety Ola Latina pozostawiła po sobie głównie niesmak. Korzystając z odbywającego się restaurant week postanowiłem odkryć nowe smaki. Przygotowanie przystawki w postaci krojonego awokado, oliwek, sałaty, cebuli, marakui i pomidorków koktajlowych zajęło kucharzowi ponad godzinę. Co warto podkreślić podczas restaurant week restauracja posiada informacje o wybranym menu minimum dzień wcześniej. Danie główne w postaci dwóch rodzajów arepy przyszło po kolejnych 40 minutach. Dwa placki wypełnione jedynie w połowie, dodatkowo niezbyt smacznie niestety sprawiły, że na deser nie chciałem już czekać. Uprzejma Pani kelnerka, która obsługiwała wszystkich gości tego dnia próbowała zrekompensować czas oczekiwania, niestety w ostatecznym rachunku według mnie to nie wystarczyło.

Fantastyczne miejsce z niebywałą, rodzinną atmosferą! Ciekawe dania, dotychczas mi nieznane i bardzo smaczna lemoniada marakujowa.Super obsługa, fajne towarzystwo wśród gości, także definitywnie do ponownego odwiedzenia :).Wieczorny trening Salsy dla gości to już kompletny odlot! Świetna trenerka, muzyka, zabawa...niebywałe :)Pyszny tort ananasowy autorstwa jednej z pracownic :)

Bylismy w restauracji z okazji Restaurant Week. Na salatke czekaliśmy ok. 40 minut, następnie po kolejnych 30 minutach zaserwowano nam danie główne. Niestety totalnie nie mój smak. Deser również był inny niż było podane w menu. Sorbet z mango smakował jak typowy sklepowy z pudelka. Pani kelnerka się starała, rozumiem że była jedna ale jest to brak szacunku dla klientów. Nie po to zamawiamy menu kilka dni wcześniej żeby czekać tyle czasu na jedzenie. W toalecie była pajęczyna z chodzącym pająkiem. Nie polecam, moja pierwsza i ostatnia wizyta w tym miejscu.

Wybraliśmy się do restauracji w ramach Restaurant Week. Bardzo długo (ok 40min) czekaliśmy na każdy posiłek, panie kelnerki może i miłe jednak niestety w żaden sposób nie dbały o klientów. Stolik przy którym siedzieliśmy nie został umyty po poprzednich gościach. Dania były średnie. Jedynym plusem była muzyka na żywo, gdzie Pan który śpiewał był chyba jedyną osobą w załodze restauracji, której zależało na tym aby przybyli goście miło spędzili czas.

Restaurację odwiedziliśmy w ramach Restaurant Week i jest ona jednym z największych zawodów kulinarnych. Stolik nie był przygotowany na nasze przyjście, nie był nawet zarezerwowany, ciekawi mnie, co by się stało, gdyby regularni klienci zajęli wszystkie miejsca. Jednak przechodząc do konkretów, w niedzielne popołudnie w restauracji obejmującej wnętrze i ogródek obsługą zajmowała się jedna kelnerka, pani była miła, aczkolwiek zagubiona. O dodatkowe napoje przysługujące podczas wydarzenia musiałam dopytać, o podaniu przystawki w postaci pokrojonego awokado, kukurydzy, oliwek, pomidorków, cebuli, ananasa i miksu sałat, również musiałam przypomnieć po 45 minutach oczekiwania. Danie główne to nijakie placki z mdłym nadzieniem - zarówno w wersji wege i mięsnej, sytuacje odrobinę ratował sos z awokado, dodatkowo pojawiła się również sałatka z pomidorów, jednak o jej smaku nie do końca mogłam się przekonać, ponieważ dostałam dwie kostki pomidora w wodzie pomidorowej, poprzednicy mieli jeszcze jeden sos, jednak najwyraźniej dla nas już go zabrakło. Na deser już nawet nie czekaliśmy, szczególnie, że na stolikach osób, które korzystały z restauran week o wczesniejszej godzinie deser pojawił się po bardzo długim oczekiwaniu i nie wyglądał zachęcajo. Pani kelnerka starała się zrekompensować czas oczekiwania podawaniem kolejnych napojów, jednak nie oszukujmy się, w przypadku kiedy restauracja jest poinformowana wcześniej o której pojawią się goście i jakie menu wybierają, to jest to taki czas oczekiwania jest kpiną, szczególnie, że dania wbrew pojawiającym się jakiś czas temu bardzo pozytywnym opiniom absolutnie nie są smaczne.

Moje wrażenia? Nadgorliwa kelnerka, która wręcz wymuszała zamówienie czegoś, a przy tym bardzo kiepsko zorientowana w menu.Drinki zaskakują swoją wielkością (bardzo małe), co chyba próbowali nadrobić ilością zawartego w nich alkoholu - były bardzo mocne (ale to wcale nie znaczy, że dobre). No chyba, że tak się pija w Wenezueli.Małe piwo podawane w kuflach do dużego, co sprawia mało przyjemne wrażenie - jakby klienta nie było stać na duże, więc bar mu nalał tylko połowę kufla...Jedzenie niestety zgarnia ode mnie następnego minusa. Na zdjęciu w menu pięknie się prezentują 3 pierożki, obok jest to słowo w liczbie mnogiej, a po dopytaniu okazuje się, że jest tylko jeden...Wygląda to wszystko razem jak jedno wielkie oszczędzanie na kliencie, a to nigdy nie jest dobra taktyka. Ja już tam na pewno nie wrócę, choć miejsce mogłabym pokochać, bo promuje kulturę, która jest najbliższa mojemu sercu. Niestety choć pomysł świetny, to realizacja bardzo mało udana.